Tego dnia Vegeta nie był w dobrym humorze. Pominę już fakt, że zazwyczaj (lub, jak kto woli: zawsze) książę Saiyan nie tryskał optymizmem. Być może wynikało to z jego buntowniczej natury… ale nie zagłębiajmy się w jego dzieciństwo, bo powinno pozostać owiane tajemniczą mgłą.
W każdym razie, dzisiaj wydarzyło się kilka dziwnych rzeczy. Przegrał z Freezerem, popłakał się przy Kakarotto, wręcz błagając go o pomszczenie rasy Saiyan, a później… umarł.
On, najsilniejszy wojownik, elita, książę wojowników… umarł.
Nie dowierzał, że stoi teraz w kolejce pełnej zdezorientowanych ludzi, czekających na werdykt: do Piekła czy do Nieba?
Jeszcze nie stracili swojego ciała, lecz wyglądali niczym przezroczyste duchy… cóż, było to jednak lepsze niż bezkształtna masa, zwana potocznie duszą.
– Witajcie, zmarłe duszyczki!
Słysząc takie powitanie, każdy wiedział już, że nie wróży to nic dobrego. Szczególnie jeśli zwracała się do nich diablica, obok której stał anioł.
– Dzisiejszego dnia… – anioł odchrząknął – obchodzimy w Niebie i Piekle Halloween, dlatego też na razie nie zostaniecie nigdzie przydzieleni, przykro mi!
– Lecz my, rasa lepsza, czyli diabły – dziewczyna uśmiechnęła się olśniewająco – urządzamy konkurs. Oczywiście wziąć w nim udział mogą wszystkie diabły, anioły nie… ale nawet nieprzydzieleni się załapią.
– Na czym on polega? – zapytał stojący obok niej młodzieniec ze złotymi kosmykami, lekko potarganymi. Nad jego głową unosiła się świecąca aureolka, lecz brakowało mu skrzydeł. Rysy twarzy miał delikatne i łagodne, zaś jego zielone oczy idealnie pasowały do platynowych wręcz włosów diablicy.
– Kto okaże się najbardziej przebiegły – niewinny uśmiech zakwitł na uroczej buźce. Gdyby nie ogonek, można by było pomylić ją ze zwykłą dziewczyną. W dodatku ubrana w ciemne jeansy i wydekoltowaną bluzkę do złudzenia przypominała ziemskie nastolatki.
– Och… to dość trudny konkurs… jak mniemam, można oszukiwać, prawda? – Anioł nawet na nią nie zerknął.
– Oczywiście – potwierdziła diablica. – Czas więc go zacząć. Nagrodą jest…
Chwila ciszy.
– … zejście na ziemię – usłyszeli kilka sekund później, a aplauz jaki wydobył się z gardeł zmarłych dusz, zagłuszył słowa żegnającego się anioła.
– Oni są parą – szepnął do Vegety jeden ze strażników. – Diablica i aniołek… widziałem ich razem… nawet powiem ci, że są naprawdę blisko… w ramach poprawiania kontaktów między diabłami i aniołami… tak to się teraz nazywa…
***
Od pierwszego momentu było wiadome, że Vegeta weźmie udział w tym przedsięwzięciu. Zejście na ziemię, powrót do życia! Kto wie, może jak wróci, to Kakarotto i Freezer już dawno się pozabijają, a wtedy on zostanie królem całego wszechświata!
Zaśmiał się na samą myśl.
Teraz wystarczy tylko oszukać bandę idiotów, nie zdających sobie sprawy, że dany konkurs nie posiada żadnych zasad. A nawet jeśli, to i tak każdą można złamać.
***
– Gratuluję – anioł podał mu rękę, na którą książę Saiyan nawet nie spojrzał. Zmieszany blondyn cofnął dłoń.
– Chcę dostać się na ziemię – rozkazał Vegeta. – Wygrałem.
– Spokojnie, panie… – diablica zajrzała do kartki trzymanej w rękach – Vegeta. Oczywiście jest pan zwycięzcą, nikt tego nie neguje…
– Przestań pieprzyć, muszę teraz zejść na ziemię! Nie mam czasu!
– Proszę się nie denerwować, bo mogę zmienić zdanie – słodki uśmiech nadal widniał na jej twarzy, lecz Vegeta zrozumiał, że to tylko pozory. Tak naprawdę była diabłem i mogła tylko udawać uprzejmą. – Więc jak? Grzeczniej?
Vegeta zacisnął zęby.
– A ty co się gapisz, palancie? – zwrócił się do anioła, wyczekująco na niego patrzącego. – Słyszałem, że to twój diabeł, więc powinieneś chyba stanąć w jej obronie?
– Ona sobie poradzi – wymamrotał chłopak, czerwieniąc się. Vegeta spodziewał się nieco innej reakcji.
– Sprytny jesteś – diablica uśmiechnęła się. – Dam ci przepustkę, więc choć za mną.
Anioł zrobił krok do przodu.
– Kochanie, zostań… – słodki głosik idealnie pasował do niewinnej minki. – Idziemy do Piekieł… muszę mieć pozwolenie od Mistrza…
– A, tak, rozumiem. – Anioł wycofał się.
– Co o nim myślisz? – zagadnęła diablica po chwili wędrowania przez ciemne tunele.
– Ten kretyn nie ma skrzydeł – zauważył Vegeta.
– Niepełnoletni – odrzekła powoli dziewczyna. – Jeszcze nie zasłużył. Ja natomiast dostałam nawet imię: jestem Gemma-O, od wielkiego władcy Piekieł.
– Nie obchodzi mnie to – powiedział szybko Vegeta, nie chcąc już jej słuchać.
– Nie czuję się obrażona – odparła Gemma-O. – Wręcz przeciwnie.
– Bredzisz.
Odpowiedział mu słodki, najsłodszy uśmiech jaki kiedykolwiek widział. Ach, tak, była piękna… zaraz, to diabeł, więc mogła wyglądać jak tylko chciała… co nie zmieniało faktu, że teraz była śliczna…
– Gdzie idziemy? – otrząsnął się z chwilowego zamroczenia.
Dotknęła opuszkiem palca górnej wargi.
– Cii…
Vegeta prychnął.
Weszli do zaciemnionej komnaty. Na środku stało wielkie łoże. Dla kontrastu do ciemnych ścian, narzuta była złota. Dwie pochodnie umieszczone naprzeciwko siebie dawały zaledwie nikły poblask.
Drzwi trzasnęły przeraźliwie. Vegeta nie podskoczył ani nie wystraszył się. Sytuacja była naprawdę nietypowa: albo mu się wydawało, albo ponętna diablica zapraszała go, używając kolokwializmu, do łóżka.
Wysokie ego Saiyanina uległo kolejnemu powiększeniu. Zapewne nie każdy śmiertelnik mógł doświadczyć takiego przeżycia… chwila. Vegeta nie był już śmiertelnikiem. Hm… JESZCZE nie był.
– Skorzystasz? – czuły szept rozległ się tuż koło jego ucha.
– A jesteś tego warta? – zadrwił, patrząc jej w oczy.
– Wystarczy się przekonać – dotknęła swoim zimnym palcem jego policzka. – Ciepły.
– Diabły powinny być gorące – zauważył mimo woli Vegeta.
– Przeszkadza ci mój chłód?
– Masz niezła wprawę w gadce, a przecież prowadzasz się z aniołem – ostatnie słowo celowo podkreślił, nasączając odpowiednią ilością kpiny.
– Przepustka do nieba to bardzo pożądana rzecz, zwłaszcza w dzisiejszych czasach – rzekła, uśmiechając się figlarnie.
Zaczynał wariować: jej aparycja zachwycała i sprawiała, że chciał ją mieć.
– Mój anioł wybaczy wszystko: od zdrady aż po kłamstwo. Jest przepełniony dobrymi uczuciami, kocha mnie bezgranicznie i nigdy nie zostawi…
– Zobaczymy.
– A ty masz kogoś?
– Niby kogo?
– Kogoś, z kim jesteś. Kogoś, kogo wykorzystujesz.
– Wykorzystuję każdego, kogo spotkam – oświadczył, chcąc wzbudzić w niej strach. – Jak się nie podporządkuje, to zabijam.
– Ale ciebie też ktoś zabił – powiedziała Gemma-O. – Jeden z twoich poddanych?
– Słabszy ode mnie kretyn – odrzekł, zachowując resztki godności i nie dając poznać po sobie, jaki jest wściekły na wspomnienie Freezera. Rozmowa schodziła na niechciane tory.
– Może wypijemy za śmierć tego kretyna, co ty na to? – wskazała stolik z dwoma butelkami wina. Kieliszki były matowe.
– Diabeł, który chce upić księcia Saiyan?
– Być może twój tytuł zaimponowałby mi, gdyby nie fakt, że wiedziałam o nim wcześniej. – Podeszła do krzesła po lewej stronie i usiadła na nim. Vegeta poszedł za jej przykładem. – Nie sypiam z byle kim – dodała Gemma-O.
– Zakładasz, że mam na ciebie ochotę?
– Próbujesz mi wmówić, że nie?
– To ja ustalam reguły.
– Nie mam nic przeciwko. – Chwyciła pierwszą butelkę i odkręciła. – Każdy ma swoją – dodała.
– Co to za zwyczaj? – zapytał Vegeta.
– A jak myślisz?
– Moje wino jest zatrute – stwierdził Saiyanin. – Wiem o tym.
– Nie nadążam… – Oczy Gemmy-O błysnęły wesoło. – Ty nie żyjesz, więc po co miałabym cię otruć? Pomyślmy… żebyś umarł?
– Nie będę tego pił.
– Szkoda. Byłoby miło. A jeśli będziemy rozlewać jedną butelkę na dwie osoby…
– Skończmy te gierki – zadecydował Vegeta.
– Jak sobie życzysz, książę… ale najpierw wypiję jedną lampkę. Pozwolisz?
Nie odpowiedział, co uznała za zgodę.
– I możesz nazywać mnie Gemmy.
W rzeczywistości opróżniła trzy kieliszki. Niepełne.
Dla Vegety czekanie stanowiło czas na rozmyślania dotyczące swoich rządów, kiedy już Kakarotto wraz z Freezerem się wyeliminują.
Gemmy podeszła bliżej, cicho stąpając po posadzce. Była boso, a jej długa, czarna sukienka… zaraz. Czy ona nie miała na sobie spodni i bluzki? A zresztą… co za różnica?
Nie wiedział, jak postępuje się z diabłami. Nie miał z nimi do czynienia i wciąż węszył jakiś podstęp.
– Dlaczego się przebrałaś?
– Zakładam, że dziewczyny, które spotykałeś, musiały być zahartowane, bo żyły w ciągłym niebezpieczeństwie… ubierały się zwyczajnie, prosto… Chcę, żebyś zapamiętał mnie jako kogoś wyjątkowego.
– Za dużo gadasz. Kładź się – zakomenderował. Zamrugała, nie ruszając się z miejsca.
– Niby dlaczego…? – zapytała cicho, nieśmiało kładąc się.
– Coś się stało z twoją pewnością siebie – zauważył Vegeta. – Czyżbyś ją utraciła?
– Oczywiście, że nie, ale…
– Bądź grzeczna i wykonaj mój rozkaz – przerwał jej.
– Nie wiem czy… – nagle zawahała się. – Nie mógłbyś dać mi trochę czasu? – zerknęła na drzwi.
– Żebyś uciekła? – zaszydził.
– Nie, bo wino… nie zadziałało i…
Przejechał palcami po jej udzie. Zadrżała. Oblizała wargi.
– Boisz się mnie? – spytał.
– T-trochę… i dlatego proszę o…
– Dobrze, że się boisz. Masz się bać.
– Posłuchaj… ja… nie jestem Gemmy.
– Co? – zbiła go z tropu.
– Mam siostrę… ona chciała cię uwieść… ale jest diabłem… musiała załatwić ważną sprawę, poprosiła mnie więc o przysługę… a ja zgodziłam się na zamianę… zmianę wyglądu… – dziewczyna odsunęła się.
– Skąd mnie znała?
– Obserwowała cię… i spodobałeś się jej… poprosiła mnie o to, żebym was poznała… kupiła specjalne wino… kiedy wypiło się dwa kieliszki, to zamieniało się miejscami…
– Ona wypiła – zakpił Vegeta.
– Chyba… co? Nie, to byłam już ja. Zmieniłam sukienkę, sam zwróciłeś na to uwagę. Jak zobaczyłam gdzie jesteś, starałam się nie dać niczego po sobie poznać i piłam wino, ale to nic nie dawało…
– Jesteś aniołem?
– Tak, dlatego… – chciała wstać, lecz Vegeta położył swoją rękę na jej talii. – Co robisz?
– Zakpiłyście sobie ze mnie.
– N-nie… Gemmy zaraz przyjdzie, pocze…
Złapał ją za nadgarstki i pociągnął w górę, przygważdżając do ściany. Krzyknęła.
– Boli… – z jej gardła wydobył się cichy jęk.
Vegeta posłał jej drwiący uśmieszek. Przemiana dokonała się już w całości i zobaczył przed sobą drobną niewiastę o smutnych i zlęknionych oczach, w czarnej sukni i ze skrzydłami – wielkimi, białymi, jakby puchowymi.
Sparaliżowana strachem anielica przestała się szamotać. Vegeta puścił ją, lecz nadal byli dostatecznie blisko, by stykać się ciałami.
– P-proszę…
– O co prosisz?
– Żebyś… żebyś… proszę, nie rób mi krzywdy…
– A co dostanę w zamian za to?
– Być może swoją przepustkę na ziemię – rozległ się głos z tyłu. Vegeta odwrócił się błyskawicznie, w tej samej chwili znajdując przy diablicy.
– Ty znowu tutaj? – zapytał.
– Czy… próbowałeś zgwałcić anioła? – wyglądała na opanowaną.
– Śmieszna jesteś – odpowiedział. – Czekałem na jej siostrę, żeby dotrzymała obietnicy.
– W takim razie jestem. Chodź. – Gemma-O wyszła, a za nią Vegeta, który uprzednio rzucił pogardliwe spojrzenie w kierunku anielicy.
– Oto twoja przepustka. – Gemmy podała mu kartkę. Pocałunek wyszedł spontaniczny, lecz Vegeta odsunął się pierwszy.
– To ja decyduję… – zaczął, ale mu przerwała.
– Żegnaj, książę Vegeta – uśmiechnęła się słodko. – Ciekawym doświadczeniem było poznanie ciebie. I powitanie, i pożegnanie przebiegło wesoło. Nawet byłeś na tyle inteligentny, że zorientowałeś się jaką wspólną moc posiadają anioły i diabły.
A później znikła.
Vegeta nie miał pojęcia, jaka to niby wspólna moc. Spojrzał na trzymaną w dłoni kartkę. Rozwinął ją i przeczytał.
Wygrałeś pół godziny przeznaczone do spędzenia na planecie Ziemia. Życzę niebezpiecznej podróży i ryzykownej zabawy. Podpisał Twój Mistrz,
Diabeł
P.S. Na Ziemi jest inny czas, więc się nie zdziw.
– Pół godziny?! – wściekł się Vegeta. – Oszukali mnie, cholerne diabły! Co oni sobie wyobrażają…?!
– Pan Vefuta?
Mordercza mina Saiyanina nakazała małemu ludkowi zamknąć się i bez słowa poprowadzić go do przejścia.
– Ach, oczywiście, jeśli chce pan przejść, to musi pan…
***
– Nie ma to jak Halloween. – Bulma ziewnęła. – Co roku tylko te dzieci, które ubzdurały sobie, że będę im dawać cukierki… w dodatku nie mogę iść na żadną imprezę.
– Jak to nie? – Mrs Briefs wyglądała na zdziwioną.
– Wczoraj mówiłaś, że bezczynność cię męczy – stwierdził Dr Briefs, wchodząc do salonu. – Powinnaś się rozerwać i odprężyć.
Bulma wydała z siebie bliżej nieokreślony odgłos i westchnąwszy poszła do swojego pokoju.
***
– Ty idioto! Kretynie jeden…!
Takie wrzaski mogły wydobyć się tylko z gardła Bulmy, która wpadła na jakąś postać, w skutek czego szklana dynia wypadła jej z ręki, tłukąc się na drobne kawałeczki. Czarna torebka również upadła.
Dopiero podnosząc głowę zorientowała się, że widzi przed sobą Vegetę.
„Nie… to niemożliwe… on odleciał…”
– Zejdź mi z drogi – rozkazał Saiyanin, nie poznając jej, ponieważ przebrała się za wiedźmę, w dodatku nakładając czarną perukę.
Nagła pewność siebie zaistniała w sercu Bulmy, kiedy to spojrzała w czarne, pełne władzy oczy, jednocześnie rozumiejąc, że stojący przed nią wojownik nie ma zamiaru jej zabijać. Pojęcia nie miała, dlaczego w ogóle się do niej odezwał, mógł równie dobrze cisnąć ku niej pocisk Ki, posyłając ją na drugi świat.
Wyraziste, wręcz ostre rysy twarzy świadczyły o stanowczości. Od jego sylwetki emanowała niesamowita siła, wyczuwalna nawet dla śmiertelnika. I nie chodziło tutaj o poziom mocy bojowej, lecz o posturę i sposób patrzenia. A spoglądał na Bulmę, jakby chcąc przekazać jej, że on nie ustępuje. Nigdy.
Być może Bulma doszła do takiego samego wniosku i wtedy w dziwny sposób coś w niej pękło – jakaś niewidoczna bariera, tkwiąca w tej odważnej kobiecie od samego początku. Zrozumiała, że jeśli teraz się nie postawi, to przy następnym spotkaniu znowu zacznie się go bać. Nie mogła do tego dopuścić.
– A kim ty niby jesteś, co? – zapytała przekornie.
– Kimś, kto zabije cię, jeśli zaraz nie zejdziesz mu z drogi. – Jednym szybkim ruchem podniósł rękę, wypuścił małego Ki-blasta w stronę leżącej wciąż na chodniku torebki i zniszczył ją. Wszystko to wydarzyło się w okamgnieniu. – To samo spotka ciebie.
– Ach, tak? – iskierka przerażenia zajaśniała w sercu Bulmy, lecz zdusiła w sobie to uczucie, odsyłając je na samo dno. – Powiedz mi, bo nie rozumiem… dlaczego nie możesz mnie wyminąć?
– To ty stoisz mi na drodze, głupia ziemska kobieto.
– Posłuchaj, kretyński, zadufany w sobie Saiyanie – odszczeknęła się, zauważając, że z łatwością przychodziła jej ta rozmowa. – To…
Vegeta uformował w ręku pocisk KI.
– Proszę bardzo, na życzenie: przesuwam się. – Bulma zdjęła perukę i zrobiła krok do przodu. – Co, nie poznajesz mnie?
– Co ty tu robisz? – zirytował się Vegeta. Nie był specjalnie wściekły, w końcu i tak nie miał co robić na Ziemi, dysponując tym śmiesznym, półgodzinnym czasem, który został mu przydzielony. – Kazałem ci…
– Tak, powiedziałeś, że mam się przesunąć. Nie sprecyzowałeś, w którą stronę mam to zrobić. Poza tym… to ty nagle wyrosłeś przede mną, pojawiając się znikąd i torując drogę.
– I co z tego?
– Halo, pobudka! – Kolejnym krokiem do przodu, Bulma zmniejszyła dzielący ich dystans. Przyciszyła głos. – A może ty nie chciałeś, żebym odchodziła?
Nie miała pojęcia, dlaczego o to zapytała. Dziwniejszą rzeczą była reakcja Vegety, który nie zaprzeczył. Cała ta sytuacja nagle nabrała innego tempa, nieoczekiwanego dla dwójki bohaterów.
– Cukierek albo psikus!
W takich momentach, wyskakujące dzieciaki to standard. Ich milusie wtargnięcie sprawiło, że zarówno Saiyanin jak i Ziemianka odskoczyli od siebie niczym oparzeni. Ten pierwszy miał bardzo dziwną minę, na jego twarzy pojawiła się cała gama uczuć: od niedowierzania, poprzez zaskoczenie i sfrustrowanie… aż do zniesmaczenia. Mina drugiej postaci wcale nie była lepsza.
Natomiast siódemka przebranych dzieciaczków uśmiechała się wesoło, przy czym dwójka z nich świeciła pustymi lukami w kilku miejscach, gdzie powinny znajdować się zęby.
– No to jak będzie? – zapytał chłopiec w chustce pirata.
– Widzicie… – Bulma odzyskała kontenans i chrząknęła. – Ja też jestem przebrana i… eee… zbieram.
– Na co? – dziewczynka w stroju zombie zmrużyła lekko oczy.
– No jak to na co… – zaczęła Bulma, lecz przerwał jej ogólny śmiech.
– Oj, wiadomo! – powiedział ktoś z tłumu.
– No, ale niech pan nam da cukierki – wampirzyca oskarżycielsko wskazała palcem na Vegetę, jakby to była jego wina, że stojąca obok niego kobieta nic im nie dała.
– Nie mam – warknął Vegeta.
– Właśnie, on nie ma, dopiero tu się przeprowadził – dodała szybko Bulma, obawiając się, że ten zaraz zacznie straszyć dzieciaki swoimi tekstami: „Pozabijam was wszystkich.”
– Ooo… – wydobyło się z kilku gardeł. – Aha…
– Wszystko jasne…
– Taaak…
– Co jasne? Co niby jasne? – Bulma zmarszczyła brwi. Coś jej się nie spodobało w tych wszystkowiedzących spojrzeniach dzieci.
– Wiemy, co chcieliście zrobić! – pisnęła wampirzyca
– Twój sponsor musi być nieźle nadziany, nie? – wilkołak wyszczerzył zęby. Stojąca w środku dziewczynka trąciła go łokciem.
Bulma pokraśniała.
– Głupie bachory! – wybuchła. – Do domu, ale to już! Cukierków nie będzie! Wynocha!
Cała gromadka (jedni na pożegnanie wytknęli język, inni uśmiechnęli się złośliwie, a jeszcze inni zrobili głupią minę) wzięła nogi za pas, biegnąc wesoło przed siebie.
– Ghrr…! – Bulma podparła biodra rękami. – Dlatego tak nie znoszę tych potworów.
– Nadziany. Co to znaczy?
– Eee…? O czym ty gadasz?
– Te dzieciaki powiedziały, że jestem nadziany.
– I ty nie wiesz…? Aa… no… znaczy, że jesteś silniejszy ode mnie.
Wiedziała, że jej nie uwierzył. Prychnął pod nosem i zaczął iść przed siebie. Bulma dorównała mu kroku.
– Tak się składa, że idę w tamtą stronę… Kobieta zmienną jest.
Nie odezwał się, ignorując jej obecność.
– Żadnej riposty? – zapytała, nagle milknąc. Chwila! Czy ona przypadkiem nie próbowała flirtować z Saiyaninem? Z Vegetą, który do niedawna budził w niej uczucia takie jak przerażenie, nienawiść…? To nie mogło się dziać.
Gwałtownie zawróciła. Bez słowa pożegnania skręciła w lewo.
Vegeta nie obejrzał się.
Idąc szybkim krokiem przed siebie, Bulma pomyślała, że chyba nigdy nie zdarzyła jej się sytuacja, w której mężczyzna ją zignorował. Być może była zła na Vegetę, a równocześnie nie potrafiła się nadziwić swobodzie, z jaką przychodziła im rozmowa. Pierwsza rozmowa. W dodatku jej stosunek co do niego zmienił się diametralnie i to w tak krótkim czasie. A przede wszystkim… już nie bała się Vegety. Uważała nawet…
Czy ja przypadkiem nie pomyślałam, że on jest pociągający…?
Bulma stanęła na środku chodnika, nie ogarniając swoich wewnętrznych uczuć.
– I jak było? – rozległ się głos z prawej. W niemałym oddaleniu zauważyła grupkę dzieci, które wcześniej prosiły o cukierki.
– To znowu wy? A poza tym skąd wiecie o takich rzeczach?
– Moja mama – oznajmił przemądrzałym tonem jeden z chłopców – uważa, że buziaki to wcale nie są niedobre rzeczy.
– Więc wam chodziło o…
– Buziaczki – zaśmiała się dziewczynka-zombie.
– Całusy… bleeeee – Wilkołak wykrzywił się, co skłoniło innych chłopców do zrobienia min wyrażających obrzydzenie. Dziewczynki chichotały.
Bulma pokręciła głową i poszła dalej.
Nigdy nie będę miała dzieci, o nie! – postanowiła, wracając do domu. Nie mogła zjawić się na imprezie bez torebki, w której znajdowały się karty kredytowe i gotówka. – Przy następnym spotkaniu, zdrowo ochrzanię tego durnego Vegetę! Zniszczył mi torebkę i nawet później nie przeprosił!
_____________
(opublikowano 1 listopada 2009)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz