Alternatywna wersja odcinka 29. Świat, który kochasz.
1. „Nie możesz zmienić przeszłości, ale
przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić Ciebie”
~ Jonathan Carroll
Słońce wstało o czwartej, z ciekawością zaglądając do zaspanej rezydencji Briefsów. Od dwóch dni między małżeństwem toczyła się niewypowiedziana wojna. Bulma nie czekała na Vegetę, kiedy wracał z treningów, a on rano szedł od razu pod prysznic, nie budząc jej swoim dotykiem.
Wciąż irytowały go próby Bulmy, polegające na chęci zbliżenia go do Bry. Przecież to nie miało żadnego sensu. Czego ta kobieta nie rozumiała w najprostszym na świecie słowie „nie”? A czasami nawet „NIE”. Również w wersji z wykrzyknikiem na końcu.
Omijał córkę szerokim łukiem, zaszywając się z Trunksem w kapsule treningowej i odpierając zarzuty wypracowanym do perfekcji gadaniem, że spędza czas z dzieckiem. I co z tego, że nie z tym, co zamęczało pytaniami i próbowało wciągnąć go w zabawy dla dziewczynek?
Pomimo trochę męczącej wojny, cieszył go brak zagadywania o to, jak wspaniale byłoby, gdyby pobawił się z Brą.
Teraz córka była starsza, skończyła trzy lata i bez ustanku zadawała pytania. Vegeta przypomniał sobie, jak wczoraj męczyła go przez pół godziny o zwierzęta mieszkające w kosmosie. Dziś nie miałby na to siły. Potrzebował treningu. Natychmiast. Takie dzieciaki to nie na jego nerwy.
Tego upalnego popołudnia przejście z domu do kapsuły było prawdziwą katorgą. Ponad trzydzieści stopni. Szybkim krokiem pokonał dzielącą go odległość, wchodząc do schłodzonej sali treningowej.
Trunks czekał na niego, przygotowując się do wspólnej walki. Grawitacja została ustawiona na standardowy poziom do ich ćwiczeń.
– Cześć – powiedział z uśmiechem, podnosząc głowę. Właśnie robił pompki.
– Kiedy przyszedłeś?
– Godzinę temu – odparł Trunks, wstając z podłogi. – Wygonił mnie upał, klimatyzacja wysiadła – wyjaśnił. – Pogoda idealna do kąpieli w morzu.
– Najpierw trening – rzucił oschle Vegeta.
– No jasne, tato, możemy zaczynać. – Uaktywnił pierwszy poziom.
Uśmiech Trunksa zawsze zastanawiał Vegetę. Dzieciak lubił z nim walczyć, nawet wiedząc, że nie miał żadnych szans.
Zaraz zetrę mu ten uśmieszek z twarzy – pomyślał Saiyanin, przystępując do szybkiego ataku. Pierwszy cios dosięgnął nosa.
Nagle coś zgrzytnęło, ciche buczenie wypełniło kapsułę. Grawitacja spadła do normalnego, ziemskiego przyciągania. Trunks obiema rękami trzymał krwawiącą twarz.
– Co jest grane? – zapytał Vegeta.
– To pewnie przez upał – odparł chłopak, podchodząc do apteczki, z której wyjął chusteczki. – Nieźle mi przyłożyłeś, tato – mruknął.
– Pójdę do Bulmy i powiem, żeby to naprawiła – oznajmił Vegeta. – Jak coś, to weź fasolkę.
– Bez przesady. – Trunks wciąż trzymał chusteczkę przy nosie. Całą czerwoną.
***
Malutka Bra spała smacznie w łóżeczku, nie słysząc dźwięków dobiegających z telewizora. Bulma często oglądała seriale podczas drzemki córki, a maszyna wyciszająca otoczenie zamontowana w łóżeczku, nie przepuszczała żadnych dźwięków.
– Jak brzmiał ten wiersz, Skor?
– Dosięgnij mnie w białej otchłani mgły, w tym zamyśleniu, apatii, która owinęła moje przeguby i kostki. Spaceruję po szklanych odłamkach przeszłości. Stopy przestały już krwawić. Gdybyś mogła…
– Co to za bzdury?
W jednej sekundzie ekran telewizora zgasł. Obraz młodej kobiety w długiej sukience zniknął. Ustąpił miejsca czerni, odbijającej umięśnioną sylwetkę Vegety stojącego przy fotelu.
Bulma siedziała w granatowych spodniach i czarnej bluzce z dużym dekoltem, zagłębiona w miękkiej poduszce z szafirowym wzorem. Podkurczone nogi oplatała rękami, opierając brodę na kolanie.
Zasunięte rolety nie przepuszczały słonecznych promieni. Szarość muskała ciemnofioletowe meble, jasny parkiet podłogi i dwie postacie, znajdujące się w salonie.
– A co ty tu robisz? – Bulma nie odpowiedziała na pytanie. Pstryknęła pilotem światło, odganiając mroczny nastrój. Odwróciła głowę.
– Grawitacja wysiadła – oznajmił Vegeta. – Zamiast marnować czas na głupoty, lepiej mi ją napraw.
– To twoje ćwiczenia są głupie! A serial jest fajny, to o świecie przyszłości, miłość w czasach apokalipsy…
Vegeta prychnął.
– Ten serial to bzdury, a bez moich ćwiczeń twoja planeta przestałaby istnieć.
– Jesteście już tak silni, że żaden potwór wam nie zagrozi – powiedziała spokojnie Bulma, ponownie patrząc przed siebie. Przeciągnęła się leniwie na siedzeniu.
– Lepiej być przygotowanym, więc napraw mi grawitację.
– Nie mam na to ochoty… Poza tym nie przeprosiłeś mnie.
– Niby za co? – zapytał zdziwiony Vegeta.
W jednej chwili Bulma stanęła na kanapie, przewyższając swojego partnera o głowę. Położyła mu ręce na ramionach.
– Za to, że wyszedłeś na trening bez buziaka…
Vegeta złapał Bulmę za nadgarstki, unosząc w górę i odstawiając na podłogę. Była teraz niższa, a stała tak blisko… Nie mógł oprzeć się podnieceniu, które poczuł, kiedy kobieca ręka powędrowała w stronę jego męskości.
– A może chcesz to naprawić? – wyszeptała zmysłowo Bulma.
– Chcę – odparł, kończąc dyskusję gorącym pocałunkiem. Patrzył prosto w niebieskie oczy. Błękit zalał mu rzeczywistość. Wypełnił świat jedną barwą. Przeniknął przez skórę, zaczął krążyć we krwi.
Vegeta wsunął język do ust Bulmy. Zanurzony w niebieskich oczach, widział wypełniający je głód. Czuł przyjemne mrowienie na całym ciele. Szczególnie w jednym miejscu.
Jego palce wędrowały po piersiach ukrytych w miękkim staniku, dotykały sterczących sutków, odpinały rozporek granatowych, luźnych spodni…
Nagle przerwał.
– Co jest? – zapytała Bulma. Czarna bluzka leżała w nieładzie na kanapie. – Idzie Trunks?
– Nie. Zostań tutaj.
– Czemu? O co chodzi? – Bulma pośpiesznie zapięła guzik od spodni i naciągnęła na siebie bluzkę.
– To jakaś złowroga KI. Nie waż się stąd wychodzić, jasne?
Bulma poczuła dreszcze na plecach słysząc szorstki, nieprzyjemny głos. Jednocześnie wciąż go pragnęła, tak ostrego i nieprzewidywalnego jak kiedyś. Żałowała, że nie żartował i naprawdę zagrażało im jakieś niebezpieczeństwo.
– Chroń Trunksa – poprosiła, a on w milczeniu opuścił pokój.
Podeszła do Bry, biorąc ją na ręce. Mała spała głębokim, spokojnym snem.
***
Upalne popołudnie. Jedyny chłód zapewniał dom i pomieszczenie do ćwiczeń. Tutaj właśnie robił pompki Trunks, znudzony czekaniem na ojca. Niedużych rozmiarów zegar na ścianie kapsuły wmontowany został do środka, aby nikt o niego nie zahaczył w czasie treningu. Teraz wskazywał piętnastą dwadzieścia.
Nagle Trunks wyczuł jakąś nową KI w pobliżu. Nie znał jej wcześniej… Dziwne. Skupił się na wykryciu odległości dzielącej ich dom od obcego przybysza, lecz w tej samej chwili drzwi kapsuły zostały wyważone, a on sam poczuł przeraźliwie mocny cios w twarz. Poleciał na ścianę, odbijając się od niej i upadając na podłogę. Nie zdążył wstać, kiedy jakaś potężna ręka chwyciła go, unieruchamiając i w jednej sekundzie ciasno oplatając ciało linami.
Trunks dostał w twarz i uderzył z hukiem o blaszaną ścianę, nie mogąc uwolnić się z szarawych sznurów. Chciał uaktywnić pierwszy poziom, lecz czuł dziwne, nienaturalne osłabienie.
– Zostaw go. – Do kapsuły wszedł ojciec.
– Tato, jest silny…
– Morda, bachorze! – Przybysz machnął ręką i liny oplatające ciało Trunksa zacisnęły się mocniej. – Jeśli zginę, nie uwolnisz go – oznajmił Vegecie.
– Zmuszę cię do tego przed śmiercią – odparował Vegeta.
– Chcesz śmierci dzieciaka? – zapytał mężczyzna. Przypominał trochę czarnoksiężnika, jednak brak uszu i szary odcień skóry nie czyniły go podobnym do istot ludzkich. Usta miał ciemne, oczy lekko wypukłe. Chodził na dwóch nogach, lecz spod czarnej szaty wystawał długi, cienki szczurzy ogon. – No, no, kto mógłby przypuszczać, że będziesz tak dzielnie bronił człowieka, książę Vegeta?
– Kim jesteś? – Wojownik zacisnął pięści.
– Nie pamiętasz już jak ze swoimi koleżkami wymordowałeś prawie wszystkich z mojego rodu?
***
Bulma z niepokojem śledziła przez kamerę bieg wydarzeń rozgrywających się w kapsule. Ściskała z całych sił pilota, patrząc na swojego skrępowanego sznurami syna. Dlaczego Vegeta nic nie robił?! Dlaczego nie rozwalił tego potwora? Gadał zamiast walczyć i uwolnić Trunksa!
Musiała jednak zaufać mężowi.
– Nie pamiętasz już jak ze swoimi koleżkami wymordowałeś prawie wszystkich z mojego rodu?
– Widocznie o jednego za mało – rzekł Vegeta z drwiącym uśmieszkiem. Znała ten ironiczny ton z przeszłości. Znała jego obojętność na krzywdy wyrządzone niewinnym. Czy naprawdę wciąż taki był? Pozbawiony skrupułów? Nie przejmował się tym, co robił dawniej, nie odczuwał wstydu?
– Ty i twoi kumple uwięziliście mnie z kilkoma ocalałymi w klatce, zostawiając na pewną śmierć, więc…
Nie dokończył. Błyskawiczny atak przypuszczony przez Vegetę skutecznie przerwał wypowiedź obcego.
Trunks też osunął się na ziemię. Grymas bólu zniekształcił jego twarz. Sznury opadły, lecz chłopak wciąż leżał niczym sparaliżowany.
– Co mu zrobiłeś? – Vegeta chwycił nieznajomego za przód czarnej szaty i podniósł do góry. Na poszarzałej twarzy zakwitł lekki uśmiech.
– Wszystko, co zrobisz mi, poczuje też i ten dzieciak.
– Ty sukinsynu!– warknął wściekle Saiyanin. Potrząsnął Grytaninem, a następnie złapał za gardło.
– Khrrr… – wycharczał kosmita, aż oczy jeszcze bardziej wyszły mu na wierzch. W tym samym momencie KI Trunksa nieznacznie spadła. – Zabij mnie… a szczeniak też zdechnie…
Bulma mocniej przycisnęła Brę do ciała.
***
Vegeta wypuścił Gytanina, który upadł przy jego butach i złapał go za kostkę. Zdążył wymruczeć cicho dwa słowa, dopóki brutalne kopnięcie nie posłało go na ścianę kapsuły.
– Uwolnij go, gnojku! – zażądał Vegeta, powoli podchodząc do leżącego maga. Nagle świat przed jego oczami zawirował. Ciemność wypełniła pole widzenia, aby po chwili z szarości wyłonił się mały, betonowy pokój z żelazną bramą umieszczoną na jednej ze ścian.
Fioletowa czupryna Trunksa odznaczała się na kamiennej posadzce. W głębi leżał jakiś stary szkielet.
Damski głos przerwał mroczną ciszę.
– Czegokolwiek nie zrobicie z tymi ścianami, sam również poczujesz ból. Kilka dni na pewno przeżyjecie, a później powoli zdechniecie. W kryzysowych momentach kanibalizm może okazać się przydatny.
– Kim jesteś? – zapytał Vegeta, nie zauważając nikogo w pomieszczeniu.
– Jestem Potra, ostatnia Grytanka. Zabiłeś moją rodzinę, więc teraz będziesz powoli tu umierał lub sam się wykończysz – dodała z mściwą satysfakcją.
Saiyanin nie brał na poważnie słów tej suki. Nie wiedział, jakie zdolności przejawiała rasa, której prawie wszystkich członków wymordował w przeszłości. Utworzył pocisk i uderzył z całej siły.
Wybuch wzbił tumany kurzu, rozbijając całą ścianę po lewej stronie i odkrywając umieszczony pod nią fragment klatki. Vegeta upadł. Nie mógł wstać i czuł się tak, jakby żywy ogień trawił jego ciało. Ból był obezwładniający. Ktoś do niego podbiegł. Wyczuł KI Trunksa tak blisko, a jednocześnie nie potrafił rozpoznać słów, które jeszcze nie docierały do półprzytomnej świadomości.
– Tato! Tato! Nic ci nie jest?
Chłopiec przyklęknął obok niego.
Było zimno i ciemno. Dookoła unosił się zapach zgnilizny. Gdzieś w kącie leżał stary szkielet. Brama nie zniknęła, jej magiczna moc trwała.
– Tato, słyszysz mnie? Nic ci nie jest? Powiedz coś!
– Cholera… – Vegeta powoli poruszył ręką.
– Chyba jakoś z tego wybrniemy – rzekł chłopak, próbując się uśmiechnąć. – Damy radę – dodał niepewnie.
Vegeta zakaszlał cicho. Zacisnął powoli pięści. Chciał wstać, więc Trunks złapał go pod ramiona.
– Ostrożnie… – Pomógł mu oprzeć się o ścianę.
– Gdzie te gnojki?.
Trunks nie odpowiedział od razu.
– Nie wiem, ale ta brama będzie jeszcze… uaktywniona przez kilka dni, więc nie wiem, co robić. Lepiej nie podchodzić za blisko. Już lepiej się czujesz, tato?
– Tak.
2. „Wolnym bowiem jest człowiek tylko wtedy, gdy jest samotny”
~ Arthur Schopenhauer
Mijały minuty. Przesiąknięte zgnilizną powietrze przeszkadzało w swobodnym oddychaniu. Sytuacja, w której się znaleźli była zupełnie beznadziejna.
Uwięzieni w małej, cuchnącej celi. Nie wiedzieli, co ich czekało i za ile upłynie czas odpowiedni do ponownego przypuszczenia szturmu na bramę. Cisza wibrowała w uszach.
Vegeta powoli odzyskiwał siły.
– Może coś opowiesz, tato? – zapytał Trunks, postanawiając przerwać nieznośne milczenie.
– Niby co?
– Nie wiem, obojętnie, żeby czas szybciej płynął… Może powiesz jaka była pierwsza poważna walka, którą stoczyłeś?1
Vegeta nie odpowiedział. Nigdy nad tym nie rozmyślał, choć często po starciu z silnym przeciwnikiem miał wrażenie, że nie mógł istnieć już nikt mocniejszy. Pamiętał jak za dzieciaka próbował pokonać Tempara, surowego nauczyciela o wyglądzie obrzydliwego potwora. Każda lekcja, podczas której porywał się na te niebezpieczne wyskoki, miała swój tragiczny finał. Gorzki smak porażki w ustach. A jednak to mobilizowało do treningów. Ojciec nie uczył go sztuk walki.
Pomniejsze bitwy z Uprawniakami nie były niczym trudnym, więc często Vegetę nudziły. Do podwładnych Freezera nawet nie chciał się porównywać – przepełniała go wściekłość, gdy widział jak potężną mocą dysponują i jak wielkie mają wpływy na ich planecie, czyniąc z jego rasy prawie że niewolników.
Pamiętał jak pewnego razu poleciał samotnie na planetę Xin. Było to po kłótni z ojcem i pragnął z całych sił udowodnić mu, że potrafi w pojedynkę stawić czoła przerażającym bestiom, o których krążyły w kosmosie legendy. Khrie – krwiożercze monstra zostały dawno temu „oswojone” przez mieszkańców planety. Za pomocą magii mogli kontrolować je tak, aby nie atakowały nikogo z tubylców.
– Pamiętasz jak mówiłem o Khriach? – przemówił cicho, nie patrząc w stronę syna.
– Tak.
– Prawie zginąłem, stawiając im opór. Walczyłem wtedy na poważnie po raz pierwszy.
– A z wojowników kto był najgorszym przeciwnikiem?
– Kakarotto – mruknął Vegeta, widząc w wyobraźni dwie postacie stojące naprzeciwko siebie w otoczeniu skał. Drwiący uśmiech zdobił wtedy jego twarz pewną zwycięstwa. Do czasu.
– Kto wygrał?
– Nikt, odleciałem kapsułą w kosmos, żeby wyleczyć rany. Kakarotto leżał na jakimś kamieniu, nie mając siły wstać.
W ciemnościach łatwiej było dobrać słowa, zapomnieć o tragicznej sytuacji. Dobrze, że dzieciak nie wspominał nic o Bulmie i siostrze, bo mogli ich podsłuchiwać.
– Zawsze tylko walczyłeś i imprezowałeś z bliskimi znajomymi, tato? – zapytał Trunks. – Nie chciałeś poznawać nowych ludzi… To znaczy, kosmitów?
– Nie potrzebowałem tego – odparł oschle Vegeta.
Po chwili wahania chłopak postanowił zadać kolejne pytanie:
– A jaka… jaka była najcenniejsza rzecz albo osoba, jaką straciłeś w życiu, tato
– Żadna.
– Ale na pewno było coś…
– Nic – uciął dyskusję Vegeta. Dlaczego ten smarkacz tak interesował się jego przeszłością? Co w tym takiego ciekawego?
Vegeta znał smak utraty planety, której w przyszłości miał zostać królem. Pamiętał ból i wściekłość towarzyszącą usłyszeniu tej wiadomości. Podanej razem z informacją, że wszyscy eksplodowali razem z nią. Ojciec i matka. Nie chciał ich wtedy żałować, w końcu prawdziwy wojownik nie powinien posiadać żadnych uczuć. Zabił więc kiełkujące w sercu uczucia: gorycz, żal i smutek. Powstrzymał rozpacz, zakładając zbroję obojętności. Nie miał już nikogo, kto był mu bliski. Nie musiał nikogo chronić. Nie musiał więc niczego się bać.
Po stracie rodziców Vegeta poczuł wymarzoną wolność. A raczej wmówił sobie, że jej doznaje, bo tak było łatwiej pogodzić się z nową sytuacją. W dodatku musiał pozostać na usługach Freezera. Czuł ograniczenie większe niż przedtem. W miarę jak dorastał, coraz bardziej znienawidził życie w okowach niewoli. Potrzebował absolutnej przestrzeni, samotności, siły, mordowania, alkoholu, nieśmiertelności, seksu… Bez tego pieprzonego jaszczura, wydającego mu rozkazy. Przecież był księciem!
Po wódce wracała wolność. Błogi stan zapewniający mu odejście od ponurych rozmyślań przejęcia władzy. Mógł latać na różne planety z Nappą i Raditzem, gdzie wlewali w gardła niezliczone ilości alkoholu, pozwalające przetrwać upokarzającą służbę u Freezera.
A kiedy Kakarotto zakończył ten koszmar i pomścił saiyański ród, wolność stała się niezaprzeczalnym faktem. Ale wymarzona chwila nie ucieszyła tak bardzo, Vegeta nie mógł odlecieć na podbój kosmosu, bo musiał walczyć z tym pajacem, urządzającym wędrówki po przestrzeni międzygalaktycznej. Czekał ich przecież rewanż. Zamieszkał u Bulmy i… gdzieś po drodze zagubił tak długo wyczekiwaną wolność.
Jaka była najcenniejsza rzecz jaką Vegeta utracił w życiu? Rodzina. Właśnie wtedy, kiedy poświęcił się podczas walki z Buu, z całą mocą odczuł brak najbliższych. Zrozumiał, że byli dla niego najważniejszymi osobami w życiu. Nie mógł więc odpowiedzieć na pytanie Trunksa.
– Czyżbyście zaczęli się nudzić? – znajomy damski głos ponownie wypełnił przestrzeń. – Bo mogę zapewnić wam rozrywkę na najwyższym poziomie.
Serce Trunksa zamarło. Czy chodziło o…
– Zostaw mnie, dupku! – krzyczała wściekle Bulma.
– Pokażcie się, tchórze! – wrzasnął Vegeta, wstając gwałtownie. Wyczuwał KI żony i córki w pobliżu. Gdyby tylko mógł znaleźć sposób na wyjście z tej patowej sytuacji… Gdyby tylko mógł ochronić Bulmę i Brę! Ale jak walczyć z samym sobą? Jak zniszczyć te kraty bez unicestwienia siebie? Nie wiedział. Od początku plan magów nie posiadał luk. A teraz nie było już czasu do namysłu. Nadszedł moment na działanie.
– Jeśli nie wyjdziecie z klatki za pięć minut, to kobieta o niebieskich oczach zginie wysadzona w kosmosie – poinformował go ochrypły głos jednego z przybyszów.
– Trunks – powiedział poważnym tonem Vegeta, patrząc chłopakowi w oczy. – Musisz ochronić matkę i siostrę.
– Co? Nie! Na pewno jest jakieś inne…
Vegeta uciszył go podniesieniem ręki i zgromił groźnym spojrzeniem.
– Żegnaj, Trunks.
Wyciągnął rękę w kierunku bramy, kumulując wysoką energię KI przed dłonią.
***
Przerażenie wypełniało ciało Bulmy. Ręce drżały, z oczu mimowolnie wypływały łzy bezsilności. Boże, niech tylko nie krzywdzą Bry…
Bulma patrzyła na swoją córeczkę siedzącą na metalowej skrzyni z opuszczoną głową. Była taka malutka, skończyła zaledwie trzy latka…
Bra nagle podniosła głowę. Bulma szarpnęła się w linach, nie mogąc powstrzymać łez.
– Mamo, czemu płaczesz?
W następnej chwili jakiś potwór o czarnych ustach nachylił się nad Brą i wrzasnął:
– Zamknij mordę!
Bra zeskoczył na podłogę.
– Nie lubię takiej zabawy – powiedziała.
W Bulmie serce zamarło.
Jeden z magów złapał dziewczynkę za fioletową pidżamę i posadził z powrotem na dużym pudle.
– Chcę do domu – powiedziała Bra.
– Zostań – poprosiła Bulma zdrętwiałymi wargami.
– Kto pozwolił ci zabrać głos? – zapytał oschle kosmita, podchodząc do Bulmy i szybkim ruchem uderzając w twarz. Aż krzyknęła.
– Mamo! – pisnęła Bra.
Grytanin zaśmiał się. Złapał Bulmę za twarz, wykręcając w swoją stronę.
– Już niedługo wylecisz w kosmos, pozostanie z ciebie milion małych kawałeczków…
– Puszczaj, dupku! – krzyknęła wściekle Bulma.
– Pokażcie się, tchórze! – wrzasnął Vegeta z dołu.
– Puść moją mamę!
Bra ponownie zeskoczyła ze skrzyni, a jej zaczerwieniona, zapłakana twarz wyrażała zdeterminowanie. Nagle poczuła nienawiść do tych potworów, nienawiść uwalniającą w niej coś zupełnie nieznanego, innego.
– Dlaczego nie uciszycie tej małej gówniary? – zapytał jeden z kosmitów o czerwonych śladach na szyi. – Co to za poświata ją otacza, co?
– Jeśli nie wyjdziecie z klatki za pięć minut, to kobieta o niebieskich oczach zginie wysadzona w kosmosie – powiedział podniesionym, ochrypłym głosem drugi kosmita.
Grytanin z czerwonymi śladami na szyi podszedł do Bry i złapał ją za włosy, podnosząc w górę. W tym samym momencie Bulma rzuciła się na niego, chcąc obronić córkę. Kosmita puścił małą i zaklął wściekle, odwracając w stronę Bulmy. Powalił ją na ziemię.
– Nie! – głośny krzyk Trunksa dotarł na górę. – Tato!
– Przestań… – poprosiła Bulma, widząc nad sobą krótki sztylet trzymany w rękach czarnoustego.
– Mamo! – Bra wyciągnęła przed siebie ręce, a moc jaką skupiła w dłoniach, pozwoliła na posłanie kosmity na drugi koniec pomieszczenia. Uderzył w ścianę i upadł twarzą ku ziemi. Szklana imitacja klatki rozbiła się w jego kieszeni na piersi.
Trzask.
Nie minęło nawet pięć sekund, kiedy Vegeta z Trunksem wlecieli do pokoju, wyważając stalowoszare drzwi.
– Spróbujcie drgnąć, a pozabijam – ostrzegł Vegeta, lądując przed Grytanami. Trunks podszedł do Bulmy i pomógł jej wstać. Bra wyglądała na przestraszoną.
– Tato! Trunks! – pisnęła.
– Bra, kochanie! – Bulma porwała w ramiona córkę, przytulając ją mocno. – Już wszystko dobrze, wrócimy do domu – zapewniła, nie wypuszczając małej z uścisku.
Vegeta zmrużył oczy. Musiał to wszystko zakończyć. I znał tylko jeden sposób. Wyciągnął przed siebie rękę i w otwartej dłoni uformował energię w postaci niebieskiej, świetlistej kuli.
Trunks spojrzał na przerażoną grupkę obcych, ustawionych pod ścianą. Jeden osobnik półleżał, przytrzymywany przez Grytankę. Chłopak zacisnął zęby. Nienawidził ich tak bardzo, a teraz poczuł coś w rodzaju żalu. On sam też pragnąłby zemścić się na tych, którzy wymordowaliby większość Ziemian i całą jego rodzinę. Powoli rozumiał, jak ciężko jest przeżyć będąc wrogiem kogoś takiego jak ojciec. Mama wiele razy opowiadała o przeszłości, która surowo doświadczyła tatę.
Trudne dzieciństwo, śmierć rodziców, dążenie do bycia najsilniejszym, brak odpowiednich ideałów… A tak naprawdę jego ojciec był kiedyś wyrachowanym mordercą. Dopóki nie poznał ziemskiego życia, bez problemu pozbawiał innych wszystkiego, co dla nich najdroższe.
Bulma wciąż nie wypuszczała córki z objęć. Obserwowała rozgrywającą się przed oczami scenę, zasłaniając małej widok. A więc Vegeta postanowił zniszczyć wrogów. Dokonać egzekucji na tych, którym w przeszłości odebrał wszystko. Ukochanych, rodziny, całe społeczeństwo. Nie poniósł za to żadnej kary. Bulma wybaczyła mu kiedyś to, jaki był dawniej. Bez mrugnięcia okiem skazywał na śmierć poznane rasy. Nic dziwnego, że mścili się, pragnęli sprawiedliwości. Skąd mogli wiedzieć, że Vegeta nie jest tym samym skurwysynem, co w momencie, kiedy go poznali?
– Nie rób tego, proszę! – krzyknęła głośno Bulma, trzymając w objęciach Brę. Nie chciała, żeby mała się odwróciła. – Nie bądź taki, jak oni.
Twarz Saiyanina pozostała niewzruszona. Nie opuścił ręki wyciągniętej w stronę czterech przybyszy z Grytu.
– Litości! – błagała najmłodsza czarodziejka. – Nie zabijaj… odejdziemy i już nigdy nie wrócimy! Nigdy, obiecuję!
– Nigdy? – zapytał Vegeta z drwiącym uśmieszkiem. – Masz rację. Tam, gdzie was poślę, nie będzie biletu powrotnego.
Uformował niebieską kulę światła wielkości ściany, pod którą stali.
Bulma z napięciem śledziła całą sytuację. Czy on był zdolny do zamordowania ich żywcem, bez żadnych wyrzutów sumienia?
Nie był do tego zdolny, prawda…?
Pocisk KI wystrzelił, zmiatając obcych z powierzchni ziemi. Ich ciała zmieniły się w pył i zatańczyły na wietrze wywołanym eksplozją. Tak nagle, niespodziewanie.
***
Bra spała smacznie w łóżeczku z dźwiękotłumiącym urządzeniem. Z radia płynęła cicha muzyka. Trunks siedział obok Vegety na kanapie, popijając sok. Zjedli już obiadokolację i odpoczywali przed treningiem w salonie. Bulma patrzyła na nich, wygodnie usadowiona w fotelu. Postanowiła przerwać milczenie.
– Dlaczego to zrobiłeś?
– Musiałem – odparł Vegeta, który wiedział, że będzie chciała o tym porozmawiać. Zdziwiła go tylko obecność Trunksa. W końcu zawsze w takich sytuacjach wolała, aby wychodził.
– Chcieli zemścić się za cały swój ród – stwierdziła Bulma. – Kazałabym ci ich zabić, gdyby zagrażali naszym dzieciom lub byli potworami pokroju Freezera, Cella czy Buu, ale…
– Zagrażali wam – przerwał Saiyanin.
– Ale nie w momencie, kiedy już ich pokonałeś.
– Znowu spróbowaliby zaatakować.
– Przecież ich siła polegała na zaskoczeniu was magią – odparowała Bulma. – W normalnym starciu nie mieli szans!
– Dokładnie – podsumował chłodno Saiyanin. – Coś jeszcze?
– Może ty po prostu chciałeś ich zabić?
– Może – odpowiedział obojętnie. – Ale gdybym darował im życie, a oni przylecieliby tu jutro i zabili Brę czy Trunksa, zapytałabyś mnie: czemu ich oszczędziłeś?
Bulma spuściła głowę. Przez chwilę milczała, a później nagle wyrzuciła z siebie:
– Czy gdybyś miał taką możliwość to czy zamieniłbyś to, co masz obecnie: mnie, Trunksa i Brę na to, co zawsze było twoim celem: panowanie nad wszechświatem, bycie władcą swojej planety Vegeta, bycie prawdziwym księciem w swoim królestwie, a nie wojownikiem mieszkającym z rodziną, przypominającym zwykłego człowieka?2
Gdyby nie radio, w pokoju zapanowałaby całkowita cisza. Trunks wstrzymał oddech. Bulma uparcie patrzyła w oczy swojego męża, jakby żądając szczerej odpowiedzi.
– Tak – odpowiedział niewzruszenie. – Wtedy nikt nie zadawałby mi idiotycznych pytań – dodał, posyłając jej kpiący uśmiech.
– Pytałam cię na poważnie – odrzekła Bulma, chociaż uśmiechnęła się kącikiem ust.
Vegeta sięgnął po rządek czekolady z truskawkowym nadzieniem, zjadając od razu całość. Przełknął i oznajmił:
– Wolałbym moją planetę. Tam nie zadręczałabyś mnie, żebym nie trenował.
– Mówisz serio?
– Jakbyś wciąż była posłuszna, pozwoliłbym ci pozostać żoną do końca – dodał. – Ale razem z Trunksem musielibyście mieć czarne włosy. Saiyanie nie akceptują mieszańców.
– Dlaczego? – wtrącił Trunks.
– Bo mieszańcy mają najwięcej powodów do zbuntowania się – wyjaśnił Vegeta. – Mogą chcieć sprowadzać swoją rasę, a Saiyanie dość już mieli wojen domowych we własnym kręgu.
– Naprawdę? – zainteresował się chłopak. – Często wybuchały poważne kłótnie?
– Co jakiś czas – odpowiedział niechętnie Vegeta. – Dlatego tak ciężko było zwrócić się przeciwko Freezerowi.
– Odbiegacie od tematu – zwróciła uwagę Bulma. – Wciąż mnie ciekawi czy naprawdę wolałbyś mieszkać z kimś innym na swojej dawnej planecie jako król czy z nami tutaj.
– Tutaj – rzucił krótko wojownik. – I koniec tej idiotycznej dyskusji.
– Niech będzie – stwierdziła Bulma, całując Vegetę w policzek. – Całkowicie mnie to satysfakcjonuje, ale teraz muszę wykąpać Brę.
Wzięła na ręce drzemiącą dziewczynkę, powoli ją budząc.
– Ależ ty ciężka… Chyba musisz iść na własnych nogach…
Kiedy wyszły, Vegeta oznajmił Trunksowi:
– Czasami trzeba powiedzieć kobiecie to, co chce usłyszeć, bo inaczej nie dałaby spokoju.
Trunks uśmiechnął się.
– Jasne.
A przecież dobrze wiedział, że jego ojciec i tak zawsze wybrałby rodzinę, którą miał teraz. Nawet za cenę utraty królestwa.
________________________
Dawna przemowa:
W dzisiejszym rozdziale pytania zadawali:
1. Ania
2. Naja
Dziękuję dziewczynom za pytania, Vegeta nie miał lekko z odpowiedziami na nie ;).
Dedykuję Tynie, Szefowejporsze i Werce, bo dzięki Waszym komentarzom Wena nie chciała opuścić Sylwka :)
Obecna przemowa:
Kiedyś ten bonus był jako dwa rozdziały na blogu, ale uznałam, że lepiej, jak znajdzie się jako osobna notka, bo to i tak historia alternatywna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz